Zdrada, ewolucja, a może rozsądek?


Masz dość pracy w środowisku giganta z Redmont? No to może jakiś Linux? No dobra, w sumie nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować... Ogromna ilość dostępnych dystrybucji i możliwość postawienia go na tym samym sprzędzie, co stał windows wydaje się być rewelacyjna. Ba, można nawet włożyć drugi dysk, na nim postawić nowy system i podjąć próbę. Jeżeli okaże się ona porażką, to ponownie zamieniamy dyski i wracamy do starego. Nic nie tracąc (poza czasem i ewentualnymi nerwami). Jednak gdy się uda i będziemy zadowoleni - będzie można zostawić go na stałe.
Problem tylko w tym
czy się uda?
Przez szereg ostatnich lat moim podstawowym systemem jest (był?) linux. W różnych odsłonach, próbowałem różnych dystrybucji, zarówno bezpłatnych jak i tych płatnych. Najdłużej przetrwały Mandrake 9.2, potem Fedory (nie pamiętam numerków) a ostatnio już rok Mandriva Extreme 2008.1. Jednak nawet one nie sprawowały się tak, jakbym tego chciał. Zawsze coś było nie tak - a to nie działało wstrzymywanie i późniejsze wznawianie, a to nie mogłem korzystać z zalet kieszonki ultrabay (ibm/lenovo ThinkPad) żeby wymienić w locie napęd cd na dysk czy port lpt/com. A to nie mogłem skorzystać z drukarki, bo producent nie dostrzegał linuxa, a tych niezależnych albo nie było albo nie działały. Że już nie wspomnę o możliwości synchronizacji telefonu - choćby takich podstawowych spraw jak kontakty czy kalendarze... Szalę goryczy przechylały natomiast sytuacje, w których po wybraniu działającej dystrybucji i dostosowaniu jej (na tyle, na ile się dawało) nagle coś się zmieniało i przestawało działać - w szczególności po aktualizacji. Stąd nauczony doświadczeniem po prostu starałem się nie aktualizować systemu, chyba, że wcześniej zrobiłem pełną kopię systemu (sektor po sektorze, żeby potem szybko odtworzyć). Acha, dodam, że powyższe problemy dotyczą oczywiście środowiska desktopowego, gdzie stoi sobie graficzny interfejs (u mnie z reguły KDE). Serwery to zupełnie inna historia - tam i tak nie instaluję części GUI, terminal mi wystarcza, a system jak już się uruchomi, to jest wyłączany z reguły tylko z powodu braku prądu lub planowych konserwacji, a jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się go suspendować. To powoduje, że nadal uważam, że na rozwiązania serwerowe linux się świetnie nadaje. Tak prawdę mówiąc, to mogłoby się wydawać, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nadawał się też jako system desktopowy. Przecież ma solidne podstawy, a też wiele osób go używa (w sumie ja też...). Dodatkowo współczesne GUI (w szczególności gnome oraz krowiaste kde) są przyjazne użytkownikowi, większość ustawień (a w zasadzie wszystkie podstawowe) można już zrobić bez potrzeby otwierania terminala i wydawania zaklęć. A jednak nie jest to takie oczywiste. Problem nie leży tylko w ogromie dystrybucji (bo to akurat jest plus), ale w tym, że nie istnieje ta najlepsza. To, że u kogoś świetnie działa np. Ubuntu nie oznacza, że kolega będzie tak samo zadowolony. I nie chodzi o to, czy interfejs graficzny będzie się mu podobał. Poszczególne dystrybucje są bardzo wrażliwe na sprzęt oraz doinstalowane komponenty sprzętowe (np. karta graficzna, modem itp) oraz programowe (sterowniki, firmware, moduły, aplikacje). Wystarczy więc, że mamy inny sprzęt albo nawet zrobioną inną aktualizację i zamiast stabilnego systemu mamy same kłopoty. I to jest według mnie największa bolączka. Co gorsza, nie widzę szans, na to, że ta sytuacja ulegnie zmianie. Przy całej mojej lubości do linuxów muszę przyznać, że to już nie te czasy, w których miałbym czas na czynny udział w społeczności open-source, żeby coś dopisać, pogrzebać, podewelopować. Dziś potrzebuję systemu, który przede wszystkim nie będzie mi przeszkadzać. Który nie będzie mi rzucał niespodziewanych kłód pod nogi. Z którym mogę pójść i podłączyć rzutnik bez konieczności posiadania skryptów, którym też się zdarza czasem odmówić posłuszeństwa. Z którym modem 3G działa bez konieczności ręcznego wpisywania dns'ów (bo czasem się nie ładują), albo restartu połączenia co jakiś czas, bo niby jest połączony, a jednak danych nie przesyła. Podobnych przykładów jest (niestety) mnóstwo. Czy zatem przyszedł czas na zmiany? Być może tak. Jedyny kandydat, jaki przyszedł mi do głowy to produkt Apple, a ściślej mówiąc mac book pro. System MAC OS X bazuje na BSD, co dla mnie jest o tyle istotne, że powinien się zachowywać podobnie do rodziny *nixów (w sensie architektury, nie GUI). Ma też jeszcze jedną - niezwykle ważną - zaletę, która wydaje się być decydująca - brak różnorodności sprzętowej, a system jest dostosowany do wypuszczonych modeli. Dodam, że modeli, których za dużo nie ma, a dodatkowo ich "wnętrzności" są ściśle określone. Jest zatem możliwe przetestowanie oprogramowania na każdym z nich. To zapewnia nie tylko kompatybilność oprogramowania ze sprzętem a co za tym idzie stabilność, ale także możliwość wykorzystania wszystkich jego możliwości i wyciągnięcia z niego co tylko się da. Oczywiście nie jest tak, że taki wybór miałby same zalety - jeśli chodzi o wygląd, to powiem tylko tyle, że gusta mogą być różne, a i panoramiczny ekran nie każdemu musi pasować. Ale z tym da się jakoś żyć (mam nadzieję). Pora odpowiedzieć zatem na tytułowe pytanie - czy przyszedł czas na zdradę? Zdradzić miłość do ThinkPad'ów? Z tym jest całkiem łatwo, bo IBM sam mnie zdradził oddając markę firmie Lenovo, która zaczęła minimalizować koszty. (Zresztą IBM nie pierwszy raz wystawił mnie do wiatru - poprzednio tak samo było z systemem - swoją drogą rewelacyjnym - OS/2, z którym byłem do końca jego dni...). A co ze zdradą względem systemu? Oba zasadzają się na tych samych podwalinach i choć jest to kłamstwo, to na potrzeby wytłumaczenia się ze zdrady powiem, że to prawie to samo, tylko inny interfejs użytkownika Winking. No to może ewolucja? Bo ja wiem... Według jednej z
definicji słownika pwn ewolucja to "proces przeobrażeń, przechodzenia do stanów bardziej złożonych". Mac OS ceniony jest za swoją prostotę, a ja sam mam zamiar na tym skorzystać i ograniczyć korzystanie z terminala tylko do celów zawodowych. No, chyba, żeby ewolucję pojmować w kwestii mojego dojrzewania, że może jednak spróbować czegoś innego... Ja jednak stawiałbym na rozsądek. Żałuję tylko, że nie widzę żadnej alternatywy. Gdyby jakiś inny producent porozumiał się z dostawcą sprzętu i wypuszczał (nawet płatną) dystrybucję, która byłaby dostosowana do konkretnego modelu czy marki... Kto wie, może wtedy zamiast maka wybrałbym inny sprzęt i inny system? Być może. Kiedyś IBM czynnie uczestniczył w budowie linuxa, produkował też laptopy. Gdyby pójść tym tropem być może mogliby powtórzyć sukces Apple'a? Widać nie było im to dane, albo po prostu tak jak w przypadku OS/2 - postanowili się skupić na czymś innym. A rozsądek dlatego, że mam nadzieję przestać się martwić o aktualizacje, o to czy sterownik grafiki jest stabilny, że działa akceleracja i że nie ma tak, że niektóre programy będą się wywalać lub wręcz restartować cały system (jak np. google earth). Mam też nadzieję skorzystania na innych, bardziej prozaicznych sprawach, jak wykorzystanie nowego macbooka w codziennych sprawach. No, i oczywiście - byleby blogger działał... Happy
blog comments powered by Disqus